MOTOCYKLOWY RAJD KATYŃSKI, TRUDNYMI DROGAMI… HISTORII
W
tym roku sierpniu 2010 r. na trasę po kresach wschodnich i miejscach
Golgoty Polaków na wschodzie wyruszył już X Międzynarodowy Rajd
Katyński. Dziesięć edycji rajdu to, łącznie ponad tysiąc motocykli i
blisko 50 tys. km. przejechanych trasami rajdu. To setki, tysiące
wzruszających spotkań z Polakami, którzy, przecież nie z własnej woli,
pozostali na wschodzie. Takiej serdeczności, bezinteresowności, takiej
gościnności, takiego patriotyzmu, takiego serca, tak pięknie
śpiewających Polaków nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie.
Przy
tym każdy kilometr pokonywanej, czasami w trudnych warunkach trasy
rajdu, to spotkanie z historią Polski, Kresów oraz Rzeczpospolitej
Obojga Narodów. Kiedyś Polskie zamki, twierdze, miasta i miasteczka,
pola chwały oręża polskiego, także polskie klasztory, kościoły,
uniwersytety i wreszcie polskie cmentarze, to wszystko czeka na
uczestników rajdu, którzy wobec takiej potęgi otaczającej ich historii,
doznają niesamowitych wrażeń i wzruszeń. Nabierają pokory, dystansu i
wreszcie, jakby to nie górnolotnie tu zabrzmiało, odkrywają w sobie
pokłady patriotyzmu, zaczynają być dumnymi Polakami.
Okazuje
się, że są jeszcze rzeczy, miejsca i doznania tak wartościowe, że
potrafią kształtować ducha i postawy. Przy tym wszystkim, spotkania z
miejscowymi bajkerami, spotkania z ukraińskimi, rosyjskimi, białoruskimi
i litewskimi świadkami a także autentycznymi uczestnikami, czasem
tragicznej wzajemnej historii, dopełniają całości obrazu.
Zdarzenia
te, odkrywają przed uczestnikami rajdu nowe horyzonty, burzą
stereotypy, obalają niesprawiedliwe często opinie, o miejscowej
ludności, o ich stosunku do Polski i Polaków, o ich stosunku do
wzajemnej historii. Generalnie wracamy z każdego rajdu inni, odmienieni.
Zaczynami dostrzegać i rozumieć, że są sprawy, które są ważniejsze od
drobiazgów zaprzątających nam, na co dzień głowę, że warto czasami
spojrzeć wstecz, że warto rozmawiać o trudnej historii, że trzeba tę
historię zrozumieć i pielęgnować, że są miejsca, groby i ludzie, którym
należy się nasz szacunek i hołd.
W tym roku, równolegle do toczącego się X Rajdu, zorganizowany został II Motocyklowy Zlot w Hucie Pieniackiej.
Huta
Pieniacka, to jedno z najtragiczniejszych miejsc na mapie Golgoty
Wschodu, to kolejna trudna i bolesna karta historii, także historii
wzajemnych oskarżeń, podejrzeń, która od lat kształtuje stosunki między
Polską a Ukrainą. W lutym 1944 roku oddziały SS Galizien składające się z
członków OUN – UPA, zmasakrowały i wymordowały w bestialski sposób
setki kobiet, dzieci i starców, mieszkańców wsi Huta Pieniacka. Zbrodnia
była to potworna, tym bardziej, że uczestniczyli w niej ukraińscy
sąsiedzi i znajomi, którzy przez wiele lat wspólnie z Polakami
egzystowali na tych ziemiach, razem żyli, razem bawili się, razem
walczyli o tzw. lepsze jutro.
Uczestnicy
II-go Zlotu Motocyklowego w Hucie Pieniackiej wyznaczyli sobie zbiórkę
na granicy z Ukrainą, gdzie przybyło nas ponad 70 motocykli. Część
zgłoszonych uczestników zlotu, przekroczyła granicę indywidualnie i
udała się na miejsce naszego pierwszego noclegu do Brzuchowic pod
Lwowem. Odprawa na granicy przebiegła nadzwyczaj sprawnie. Po stronie
ukraińskiej formalności związane z przekroczeniem granicy zajęły nam
dosłownie kilkadziesiąt minut, i to w bardzo przyjaznej atmosferze. Nie
trzeba było wypełnić, znanych od lat, deklaracji celnych, nie trzeba
było płacić: ”strachowki”, ubezpieczenia ekologicznego i innych dziwnych
opłat... normalnie Europa!. Zaraz za granicą oczekiwał nas milicyjny
radiowóz, który po zatankowaniu przez nas ukraińskiej, super taniej,
benzyny pilotował naszą grupę, aż do Brzuchowic. Droga była nasza,
wszystkie pojazdy i uczestnicy ruchu drogowego, na widok radiowozu na
sygnale, „grzecznie” zjeżdżali na pobocze. Czasami wyglądało to
zabawnie, czasami niebezpiecznie. Prowadzący nas radiowóz, po prostu
spychał pozostałych uczestników ruchu z drogi. Mknęliśmy tak, jak
królowie i królewny /były z nami motocyklistki amazonki/, i po nie całej
godzinie dotarliśmy do Seminarium Duchownego w Brzuchowicach, które już
kolejny raz na przestrzeni dziesięciu lat, przyjęło nas gościnnie na
nocleg.
Rozlokowawszy
się w pokojach gościnnych i w namiotach, przecież niezmęczeni krótką
przejażdżką, zasiedliśmy wokół ogniska, rozpoczynając, tak ulubione
przeze mnie, przez nas, rajdowe spotkania przy ognisku, nocne rozmowy
Polaków, nocne śpiewanie. To takie swoiste preludium, przed czekającym
nas w dniu następnym spotkaniem z uczestnikami X Rajdu Katyńskiego,
Stowarzyszeniem Huta Pieniacka, ze spotkaniem z historią w
nieistniejącej już wsi Huta Pieniacka.
Następnego
dnia rano, po szybkim śniadaniu, przy niepewnej pogodzie, stratujemy do
Huty Pieniackiej odległej od Lwowa o jakieś 130 – 140 km. Na umówioną
godzinę, stawiają się milicjanci z radiowozem i cała kawalkada, już
licząca blisko 100 motocykli wyrusza na kolejny odcinek zlotu.
Przejeżdżamy przez mieszkalne dzielnice Lwowa, wzbudzając powszechną
sensację i ciekawość. Ludzie machają, samochody przyjaźnie trąbią na
nasz widok, motocyklowe silniki ryczą, klaksony motocykli trąbią, a co !
to polscy motocykliści jadą.
Droga
początkowo kiepska, przechodzi w doskonały wielokilometrowy odcinek
asfaltu /szykują się już na Euro 2012/, który nas zaprowadzi aż do
granic miasta Brody. Po drodze, zjeżdżamy na tankowanie. Stacja
benzynowa w stylu europejskim, można tankować do pełna, nie trzeba
płacić z góry, zgadując ile to spalił nasz motocykl, kawka, herbatka i
jedziemy dalej. Mijamy po drodze zjazdy na Olesko, Podhorce, Złoczów,
każde z tych miejsc to kawałek historii Polski.
Przed
granicą miasta Brody, skręcamy w prawo, na drogę wojewódzką w kierunku
na Tarnopol. Według naszych, przecież kiepskich standardów, była to
droga najwyżej gminna. Prędkość marszowa spada z około 100-110 km./h do
50-60 km./h. Jakość drogi też spada, jeszcze gdzie niegdzie fajne
kawałki asfaltu, ale z licznymi niespodziankami w postaci solidnych
głębokich dziur. Wjeżdżamy w tzw. interior. Mijamy po drodze miasteczka i
wsie, wzbudzając życzliwą ciekawość. Dzieciaki biegną za nami wzdłuż
drogi, śmiechem i podskokami reagują na nasze pozdrowienia, my trąbimy
klaksonami odpowiadając na ich machanie. Krajobraz urozmaicony, teren
pagórkowaty, przyjemne winkle /na każdym trę podnóżkami o asfalt/,
trochę lasów, stare kołchozy, ludzie pracujący w polu.
Dojeżdżamy
do miejscowości Podkamień, kolejne Polskie miejsce na mapie Podola. Nad
miastem, na wzgórzu wznosi się piękny, przynajmniej niegdyś, klasztor
oo. Dominikanów, który mamy w planie nawiedzić następnego dnia.
Zaraz
za miastem zaczyna się hardcore. Skręcamy w prawo, na wiejską drogę, na
której ktoś od czasu do czasu zrzucił jakieś resztki asfaltu wcale nie
dbając o jego wyrównanie. Za moment wpadamy na pogarbowany i usiany
dołami szuterek, to, co prawdziwi motocykliści lubią najbardziej. Ale
jak to bywa na wschodzie, droga przez centrum wsi, mimo, że szutrowa, jest szeroka jak aleja, jedziemy kawalkadą, mijamy już nawet nie wsie, tylko osady i sioła.
Szuterek
kończy się we wsi Hołubica. Dalej, jeszcze kilkadziesiąt lat temu, była
droga do dużej polskiej wsi Huta Pieniacka. Od czasu, gdy wieś
przestała istnieć w lutym 1944 r. droga, przestała być drogą, i
zamieniła się błotno-kamienisty trakt. Żadnych znaków drogowych, żadnej
cywilizacji, jadąc max. 10 – 20 km./h na tzw. nogach,
wspinamy się lekko pod górę zdążając do Naszych, do Huty Pieniackiej.
Już sam dojazd, już sama świadomość, że jesteśmy tak blisko, że jedziemy
drogą, którą Oni pokonywali codziennie, podnosi ciśnienie, sprawia, że
dreszcze przechodzą po plecach. Jedziemy, wokół cisza. Motocykle jadą,
jakby nie wydawały z siebie żadnego dźwięku - nie słychać silników, nikt
nie trąbi, nie ma wesołego pokrzykiwania, nastrój robi się poważny.
Wyjeżdżamy
na wzgórze - polanę, z daleka widać już pomnik poświęcony ofiarom
zbrodni, który został odsłonięty w 2005 roku. W 2009 roku w 65 rocznicę
masakry, w uroczystościach rocznicowych wzięli udział prezydenci Polski i
Ukrainy. Wiemy z internetu, że nacjonalistyczna organizacja Swoboda,
zrzeszająca sympatyków OUN-UPA, wysłała odezwę, żeby wszyscy, co mogą
przeszkodzili nam w dotarciu na miejsce, żeby zablokować Polaków
zmierzających do Huty Pieniackiej. Żadnych neobanderowców nie ma, za to,
na drodze stoi kilka milicyjnych radiowozów, które jednak szybko na
nasz widok usuwają się z drogi, umożliwiając nam przebycie ostatnich
kilkuset metrów do celu.
Docieramy
do… Huty Pieniackiej, wita nas pomnik i kilka motocykli. To Tomek i
Marcin, którzy nocowali w polu, przybywszy na miejsce poprzedniego dnia.
Ognisko już płonie, niestety pada deszczyk, przechodząc po chwili w
regularny deszcz. Tomek z Marcinem, zaprawieni w bojach
motocykliści, uwielbiający off roadowe klimaty, opowiadają o przygodach z
dotarciem na miejsce, wybrali sobie trasę przez pola, błota, wybrali
trasę bez dróg, opowiadają też wrażenia ze spędzonej nocy w Hucie
Pieniackiej. W środku nocy przeżyli małego pietra, gdy zostali
oświetleni przez światła reflektorów. Ciemno, choć oko wykol, oślepieni
światłem, nie wiedzieli początkowo, co się dzieje. Okazało się, że to
patrol miejscowej milicji, który przyjechał zabytkowym moskwiczem pick
upem, /czegoś takiego jeszcze nie widziałem/ zobaczyć, kto to pali
ognisko i co za ludzie nocują pod pomnikiem.
Po
chwilowym napięciu wywołanym nieoczekiwanym nocnym spotkaniem, nasi
zaprosili milicjantów do ogniska, gdzie staropolskim i jak się wkrótce
okazało, także chyba „staroukraińskim” zwyczajem, nawiązano wzajemne
stosunki bilateralne, rozmowy... też, trwały do rana.
W
deszczu rozbijamy namioty, zajmując dużą część polany na wzgórzu. Po
godzinie słyszymy odgłosy silników i na wzgórze, do Huty Pieniackiej,
wjeżdżają, prowadzeni przez kolejny radiowóz, uczestnicy X
Międzynarodowego Rajdu Katyńskiego, ponad 120 motocykli. I dzieje się
coś niezwykłego, martwe dosłownie i w przenośni miejsce ożywa. Wieś Huta
Pieniacka odradza się na ten jeden dzień, na tą jedną noc.
Budujemy
„domy – namioty”, całe wzgórze, zamienia się w tętniącą życiem osadę
złożoną z grubo ponad dwustu motocyklistów i setki osób im
towarzyszących. Jest jak w prawdziwej wiosce, pośrodku wioski biegnie
droga, w jej centralnej części jest pomnik /na miejscu spalonego
kościoła/ i teren ogniska, który stanowi jakby rynek. Na wietrze
powiewają flagi Polskie i Ukraińskie... deszcz przestaje padać.
Pomagamy dotrzeć na miejsce członkom Stowarzyszenia Huta Pieniacka, miejscowym Polakom, których autokar utknął w Żarkowie (w ostatniej przed Hutą osadzie) nie
mogąc przejechać ostatnich kilku kilometrów rozmokłym traktem. Grupa
autokarowa odwiedziła wcześniej w Hołubicy, ukraińską szkołę podstawową,
przekazując na ręce dyrektora szkoły pomoce naukowe i sprzęt sportowy –
w darze, od polskich sąsiadów.
Tymczasem
w naszej Hucie Pieniackiej, Grzesiek, nazywany Gergory szPeck,
rozstawia rajdową kuchnię polową, jest gorąca kawa, jest herbata.
Grzesiek coś tam pichci na kolację, i choć wszyscy zawsze w pędzą z
miskami na zawołanie Kolacjaaaa!, to nikt nie jest na tyle odważny, żeby
powiedzieć Grześkowi… jak „dobre” żarełko kolejny raz uwarzył i jeszcze
się „biją” o dokładkę… nie rozumiem, dlaczego... zdrowie im nie miłe ? J.
Jeszcze
przed kolacją uczestniczymy we Mszy Świętej, odprawionej tutaj znów po
66 latach, które upłynęły od dokonanego ludobójstwa. We mszy uczestniczą
obok motocyklistów, także ocaleni
i ich rodziny, przedstawiciele konsulatu i Parlamentu Rzeczypospolitej,
siostry zakonne z Brodów, Polacy mieszkający na Ukrainie.
Po
mszy Prezes Stowarzyszenia Małgosia Gośniowska - Kola wręczyła Złoty
Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej przyjaciołom, na których
wsparcie zawsze może liczyć: konsulowi generalnemu Grzegorzowi
Opalińskiemu i konsulowi Marcinowi Zieniewiczowi.
Odznaczone
zostało także Stowarzyszenie Huta Pieniacka otrzymując z rąk Prezesa
Pana Wiktora Węgrzyna, jubileuszowy Medal Stowarzyszenia
Międzynarodowego Rajdu Katyńskiego z dedykacją „Za Twoje Polskie Serce”.
W medalu jest wyryta sentencja, wypowiedziana przez ks. Prałata
Zdzisława Peszkowskiego, cudownie ocalonego z ostatniego transportu do
Lasu Katyńskiego, założyciela i Prezesa Fundacji „Golgota Wschodu”,
wieloletniego kapelana Międzynarodowego Motocyklowego rajdu Katyńskiego,
„Jeżeli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie, zapomnij o mnie”.
Po
mszy i części oficjalnej, oddając głos Małgosi Gośniowskiej - Kola,
„…zapłonęły ogniska, usiedliśmy wspólnie do wieczerzy. Był to moment
niezwykły. Rzadko można uczestniczyć w czymś tak niezwykłym – tam w
Hucie Pieniackiej, gdzie nie ma niczego, na porośniętej wysoką trawą
polanie, przy ogniskach zasiedli Polacy. Przybysze ze wszystkich
zakątków Polski, z różnych stron świata. Pielgrzymujący do Huty
Pieniackiej by oddać hołd tym, którzy zginęli za to, że byli Polakami.
Zasiedli jak wielka rodzina.
15
września 2010 roku, w Hucie Pieniackiej działy się rzeczy wielkie.
Próżno szukać w codzienności wydarzeń tak poruszających i pięknych.
To
rzadki dziś widok: starszy Pan siedzący, na murku opowiada o rodzicach,
kolegach o domu rodzinnym – o życiu w ukochanej Hucie Pieniackiej.
Wokół niego ze łzami w oczach klęczą młodzi mężczyźni. Twardzi
motocykliści, wpatrzeni jak w obraz, czekają w napięciu na każde słowo
starszego pana, a gdy kończy, proszą by nie przestawał, by mówił dalej.
Wieczorem,
leżą krzyżem w miejscu gdzie w dołach po wapnie chowano zwęglone ciała
zamordowanych Polaków. Później nad dogasającymi ogniskami rozbrzmiewają
pieśni o rycerzach znad kresowych stanic, toczą się nocne Polaków
rozmowy”.
Kładąc
się bladym świtem do snu, starałem się zgadnąć, jakimi domowymi
frykasami przyjęliby nas mieszkańcy Huty Pieniackiej gdyby żyli, o czym
byśmy rozmawiali, jak wyglądałoby nasze wspólne ognisko. Chciałoby się
powiedzieć, parafrazując Prezydenta USA J.F. Kennedyego, dziś, tej nocy
„jestem Hutniakiem’. Czarna noc, dziesiątki zniczy palą się przy pomniku
ofiar… spokojny, spełniony, usypiam wśród swoich, w Hucie Pieniackiej.
Poranek
budzi nas przebijającymi się przez chmury promykami słońca. Grzesiek
szykuje wspólne śniadanie, na które zapraszamy także, pilnujących nas
milicjantów ukraińskich... nie dlatego żebyśmy im źle życzyli J.
Zwijamy obozowisko, ostatnie zdjęcia i wyruszmy do Lwowa. Po drodze
zatrzymujemy się w Podkamieniu. Odwiedzamy położony wysoko nad miastem
klasztor, który też ma swoją historię związaną z eksterminacją polaków
na Podolu i Wołyniu. Kiedyś wspaniały, otoczony murami obronnymi, służył
Polakom z okolicznych wiosek i miasteczek, jako schronienie przed OUN –
UPA. Zdobyty podstępem, stał się miejscem kaźni kilkuset
Polaków. Jednak tym, razem, dużej części Polaków udało się uniknąć
śmierci. Wybawcami okazali się liczni ukraińscy mieszkańcy Podkamienia,
którzy z narażeniem życia ratowali i ukrywali Polaków ze wzgórza
klasztornego. Żyją jeszcze Ci, którzy pamiętają tamte wydarzenia.
Zapalając znicz w miejscu pochówku pomordowanych Polaków, spotkaliśmy
starszego pana, Ukraińca, który wyraźnie wzruszony naszą wizytą, w
rozmowie z Jarkiem, potwierdził chronologię wydarzeń, z przed prawie 70
lat. Może w przyszłym roku z kolejnym rajdem, zatrzymamy się na dłużej w
Podkamieniu, żeby spotkać tych dobrych ludzi, porozmawiać z nimi i
podziękować w jakiś sposób za pomoc okazaną w marcu 1944 r.
Później
był przejazd do Lwowa. Odwiedziliśmy, między innymi; cmentarz na
Łyczakowie z grobami Orląt Polskich, groby dzieci i młodzieży,
uczestników obrony Lwowa w latach 1918 – 1920. Odwiedziliśmy cmentarz
Janowski, gdzie trochę jakby na uboczu i zapomniani leżą Orlęta i
obrońcy Lwowa, pośpiewaliśmy pod pomnikiem Adasia Mickiewicza.
Następnego
dnia, po porannej mszy z Archikatedrze Lwowskiej odprawianej, w
intencji Polaków, przez Arcybiskupa Lwowskiego, Bp. Mieczysława
Mokrzyckiego, którzy stracili życie na Kresach Rzeczpospolitej,
rozpoczęliśmy przygotowania do meczu piłkarskiego, pomiędzy uczestnikami
rajdu a najstarszych polskim klubem piłkarskim, klubem Pogoń Lwów,
który w latach 1922, 1923, 1924, 1925, 1926 zdobywał Mistrzostwo Polski.
Wsparci
przez członków /obojga płci/ Stowarzyszenia Huta Pieniacka, angażując
do gry nasze dziewczyny, mimo ogromnego zaangażowania i determinacji,
mecz niestety, choć nieznacznie, bo tylko zero jeden, przegraliśmy.
Trzeba było widzieć naszych motocyklistów, naszych kibiców, którzy nie
szczędząc sił i gardeł dopingowali drużynę rajdu. Po meczu wręczyliśmy
na ręce prezesa dary dla klubu w postaci sprzętu sportowego oraz
kompletów strojów piłkarskich. Zmęczeni i mokrzy, graliśmy w ulewnym
deszczu, zostaliśmy podjęci przez klub gorącymi napojami, były kiełbaski
z rożna, były ciastka, były wspaniałe kiszone ogórki, było serdecznie,
swojsko i wesoło.
Dla
takich chwil i przeżyć, jakie są udziałem uczestników rajdów
organizowanych przez Stowarzyszenie Motocyklowy Międzynarodowy Rajd
Katyński, już od ponad dziesięciu lat, warto ponosić trudy związane z
udziałem w rajdzie, warto jechać czasami w deszczu, czasami drogami,
które drogami są tylko z nazwy. Wszystko to rekompensują przeżycia
związane ze spotkaniami z Polakami pozostałymi na wschodzie, z
dzieciakami ze szkół i sierocińców, które czekają, co roku na nasze
odwiedziny, wreszcie na przeżycia i wzruszenia związane z odwiedzinami
miejsc chwały i dumy narodowej, miejsc uświęconych krwią Polaków.
Rajdy
odbywają się corocznie, już szykujemy trasę na przyszłoroczny XI rajd.
Zapraszamy wszystkich, bez względu na wiek /jadą z nami młodzi 16-sto
letni i trochę starsi, bo już blisko 80 letni, motocykliści i
motocyklistki/. Od uczestników oczekujemy, dobrego nastawienia,
permanentnie dobrego humoru, odporności na niewygody i trudy związane z
pokonaniem trasy liczącej od ok. pięciu – do ponad sześciu tysięcy
kilometrów. Jedyne ograniczenie, dotyczy liczby motocykli
uczestniczących w rajdzie /max. 100/ związane jest, to z koniecznością
zapewnienia prawidłowej logistyki przemieszczania się i organizacji
noclegów dla tak dużej grupy. Stąd dobrym rozwiązaniem, wychodzącym na
przeciw coraz większej liczby chętnych do udziału w rajdzie, jest
organizowany Zlot w Hucie Pieniackiej, jako rajd uzupełniający. Kolejna
grupa, do 100 motocykli, może wybrać się w kilkudniową trasę liczącą ok.
600-800 km, i uczestniczyć w zdarzeniach i przeżyciach będących
udziałem uczestników rajdów katyńskich.
Zapraszamy
też na coroczne otwarcie sezonu motocyklowego organizowane przez nasze
Stowarzyszenie, w Częstochowie na Jasnej Górze, w tym roku odbędzie się
ono w dniach 16-17 kwietnia.
Na wiosnę 2010 r. roku przybyło nas na Jasnogórskie Błonia ok. 30 tys. motocykli !
Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na naszą stronę internetową; www.rajdkatynski.net
Adam Świtalski,
Członek Stowarzyszenia
Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński
Uczestnik; IV, VII, X Rajdu Katyńskiego.